Pamiętacie, jak kiedyś rodzice gonili nas od komputerów z racji na fakt, że przed ekranem spędzaliśmy – rzekomo – zbyt dużo czasu? Wtedy jeszcze nie było person pokroju Pawła Tkaczyka, który przystępnym językiem potrafił każdemu wyjaśnić, że przecież elektroniczna rozrywka tak naprawdę niesie za sobą realne korzyści do rozwoju. Szkoda tylko, że same gry ewoluowały w nieco innym kierunku.
Osobiście pamiętam z dzieciństwa wiele gier i nie twierdzę, że byłem wielkim fanem gier przygodowo-logicznych – w zasadzie, to zawsze wolałem na ekranie oglądać akcję, krew i trupy. Nie wincie mnie za to podejście, niemniej dzięki setkom godzin spędzonych na grach wymagających ode mnie refleksu, dzisiaj nie muszę narzekać na zbyt wolne odruchy, dzięki czemu udało mi się już uratować niejeden kubek. Miałem jednak wybór, którego nie mają dzisiejsze dzieciaki, nad czym mocno ubolewam.
Oczywiście, znaleźć grę która będzie dobrym treningiem dla naszych szarych komórek wciąż nie jest specjalnie trudno, aczkolwiek jest to o wiele trudniejsze, niż kiedyś. Doskonale pamiętam, jak między kolejnymi etapami w Tomb Raider a kolejnym wyścigiem w Need for Speed, zagłębiałem się w świat pewnego plastelinowego ludka i pomagałem – a przynajmniej starałem mu się pomóc – rozwikłać kolejne zagadki. Podobnie było z komputerowym Ace’em Venturą czy też grą Prisoner of Ice, którą zresztą można było znaleźć na płycie dołączanej do jednej z najpopularniejszych magazynów o grach w Polsce.
Gry przygodowe wciąż powstają, nie są już jednak w głównym nurcie. Mainstream zajął się produkcjami typu AAA, kosztującymi miliony dolarów, natomiast pełnokrwiste przygodówki można dziś znaleźć wśród twórców tak zwanych indyków, czyli gier niezależnych. Najczęściej można je pobrać za darmo, a te najlepsze kosztują raptem kilka złotych. Może zatem układ z latoroślą – jak przejdziesz grę logiczną, to będziesz mógł pograć w GTA? Ja bym na to poszedł.