Z olbrzymim zainteresowaniem śledziłem premierę mobilnego GTA Vice City, w 10 rocznicę wydania tej świetnej gry na ówczesne pecety. Gra, jak na realia sklepu Google Play, była (jest) relatywnie droga, bowiem kosztuje niemal 20 złotych, kiedy mniej skomplikowane gry pobrać można za 2, 3, 4 złote, czy nawet za darmo.
Niemniej za produkcją Rockstar stała potężna marka, jaką jest cała seria gier Grand Theft Auto. Według wielu natomiast Vice City jest najlepszą odsłoną serii, biorą pod uwagę je wszystkie. Dziś produkcja już się nieco zestarzała – grafika co prawda od ekranu nie odrzuca, ale też nikogo w żadnym razie nie zachwyci. Kiepsko wystartował również sam Rockstar – za tę cenę użytkownicy spodziewali się gry działającej doskonale, do ideału było jednak VC na początku bardzo daleko. Na niewielu urządzeniach można było płynnie i – przede wszystkim – stabilnie grać. Rockstar natomiast charakteryzował się bardzo słabym supportem.
Do teraz zresztą gra nie współpracuje z częścią urządzeń, niemniej problemów jest już jakby mniej. Sam się jednak trochę wahałem: kupować czy nie. Ostatecznie 20 złotych to nie majątek, więc złożyłem zamówienie w sklepie Play i po ściągnięciu 1,3 GB danych Vice City zagościło na moim telefonie. Pierwsze wrażenia? Ciężko, bardzo ciężko przyzwyczaić się do ekranu dotykowego. Po pół godzinie jednak zrozumiałem już grę na tyle, że było mi łatwiej, natomiast kolejne dwie godziny to szlifowanie umiejętności sprawnego sterowania oraz przypominanie sobie tego wszystkiego, czego uczyłem się o grze jeszcze na komputerze stacjonarnym.
Znów posłuchać mogłem Flash FM, znów pojeździć mogłem Sabre Turbo, znów wreszcie mogłem pośmiać się z zapomnianych już nieco gagów podczas cut-scenek. W słonecznym Vice City zostało mi jeszcze trochę do zrobienia, nie porozkręcałem jeszcze wszystkich interesów, ale już czaję się na GTA III. Wiem już teraz na sto procent, że się nie zawiodę.